( Chciałam pokazać Wam zdjęcia z parku, ale skoro z tego nic nie wyszło, to tylko jeszcze przy okazji przypominam Wam pomysł na szydełkową torbę z kwadratów babuni.
Na jesień pasuje jak ulał i dodaje koloru również zimą: torba z kwadratów babuni. )
Chłodne, poranne powietrze zagoniło ją z kiepsko ogrzewanej taksówki wprost na rozchwiany ganek
równie rozchwianego domu z szarej deski. Przekręcając klucz w skrzypiącym zamku, miała nadzieję, iż poprzedni właściciele pozostawili po sobie nie tylko stylowe meble, które widziała w katalogu, ale również choćby jeden ciepły koc, którym mogłaby się otulić. Marzyła o gorącej kąpieli i kubku aromatycznej kawy, ale w ostateczności dałaby radę zadowolić się długim i nie zmąconym niczym snem. Po wielogodzinnej podróży taksówką z lotniska potrzebowała komfortu. Nabywszy dom na totalnym odludziu, cieszyła się jak dziecko. Po ostatecznym przypieczętowaniu transakcji nie było już miejsca na wątpliwości. Wyruszyła na poszukiwanie ciszy i spokoju. Piętrowy budynek otaczał wiekowy las, który stanowił idealną barierę od miejskiego zgiełku. Wokół lasu rozciągały się pola, z których wiele obecnie stało odłogiem i zieleniło się dzikimi trawami. Za polami było wszystko to, od czego Liwia uciekała.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, oddzielając ją ostatecznie od wiecznie niezadowolonego świata. W korytarzu panował półmrok. Liwia, przesuwając ręką po grubej, staromodnej tapecie, przeszła do pokoju, który musiał być kiedyś bardzo przytulnym salonem. Pod szarymi od kurzu prześcieradłami rysowała się kanapa, stolik, lampy i inne sprzęty, które prawie dziesięć lat temu dumnie służyły wielodzietnej rodzinie. Liwia podeszła do okna i energicznie pociągnęła zielone, pluszowe zasłony. Jasne światło przedarło się przez przybrudzone szyby i ozłociło tańczące wkoło drobinki kurzu. Na więcej wysiłku nie było jej póki co stać i wybrała się z powrotem do korytarza, skąd rozciągał się widok na bezdrzwiową kuchnię i na żółte drzwi do sypialni. Sama sypialnia również była żółta. Pod prześcieradłami czaiło się łóżko ze złotym, metalowym wezgłowiem, nakryte wściekle żółtą narzutą i pożółkła sosnowa szafa, w której już niebawem miały spocząć ubrania Liwii. Nie pierwszy raz wyszła z lotniska bez bagażu i miała nadzieję, że jej walizki szybko się odnajdą. Pod nosem przeklęła niekompetencje pracowników i opadłszy bezwładnie na wściekłą narzutę, zasnęła.
Po przebudzeniu nabrała sił i apetytu i nie dygotała już z zimna. Zbliżał się wieczór. Na szczęście instalacja elektryczna w domu działała bez zarzutu, oświetlając drogę do kuchni. Agencja nieruchomości napełniła dla Liwii lodówkę. Pośród masy tanich, gotowych dań, znajdowała się nawet butelka wina. Dom stawał się powoli azylem i bezpiecznym schronieniem. Ciepły posiłek działa bowiem cuda, nawet jeśli jest zaledwie odgrzaną w mikrofalówce kupką makaronu w sosie pomidorowym. Po posiłku nadszedł czas na zwiedzanie. Liwia biegała z pokoju do pokoju i zrywała prześcieradła z mebli. Raz po raz zachwycała się, a to stojącym lustrem w rzeźbionej oprawie, a to półkami pełnymi książek, a to masywnym biurkiem, przy którym miała nadzieje napisać swoją pierwszą książkę.
Sprzątanie domu stanowiło prawdziwe wyzwanie. Pośród masy bezużytecznych i pozbawionych stylu bibelotów, Liwia znalazła prawdziwe perełki. Żółtą narzutę w sypialni zastąpił czerwony, wełniany koc, a pościel dostała pachnące świeżością poszewki. Poprzedni właściciele domu musieli wyprowadzić się w pośpiechu, ponieważ pozostawili po sobie wiele rzeczy, które były praktycznie nowe i również rzeczy, które z powodzeniem stanowić mogły rodzinne pamiątki. Na temat tych ludzi Liwia wiedziała niewiele, ale znalazłszy album ze zdjęciami, domyśliła się, iż w domu mieszkało małżeństwo z trójką dzieci. Pokój dziecięcy znajdował się na piętrze. Był duży, podłużny i tak jak inne pomieszczenia wymagał sprzątania. Liwia prała i odkurzała prawie do białego rana. Nigdy nie lubiła odkładać rzeczy na później i zawsze starała się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Nikt nie podejrzewał jej o spontaniczną sprzedaż mieszkania w mieście, ani tym bardziej o przeprowadzkę do innego kraju. Nawet ona sama zaskoczona była drastycznymi zmianami, jakie sobie zafundowała. Widocznie los tak chciał. Śmierć matki ostatecznie wyzwoliła w niej pragnienie wolności. Być może powrót do Polski był również formą poszukiwań samej siebie. Matka zawsze bardzo pozytywnie wyrażała się o swojej ojczyźnie i kiedy katalog biura nieruchomości trafił w ręce Lilii, to wiedziała dokładnie, gdzie czeka na nią jej własne szczęście. Louis zareagował na rozstanie niezwykle spokojnie i racjonalnie stawiał kontrargumenty. To sprawiło, że Liwia jeszcze chętniej wykreśliła go ze swojego życia i trzy, wspólnie spędzone lata, postanowiła zachować w pamięci jedynie jako przestrogę na przyszłość.
Wschód słońca na pustkowiu różni się znacznie od wschodu słońca w mieście i wykracza znacznie poza granice zjawiska meteorologicznego. Odsłania powoli czubki drzew, przenika przez ciszę i kolorowo kładzie się na niebie, aby leniwie ustąpić miejsca porankowi i ptasim śpiewakom. Lila nie przegapiła swojego pierwszego wschodu słońca w nowym domu i obserwowała go z okna sypialni, siedząc na łóżku.
Nagle przez dom przetoczył się potężny trzask. Zaraz po nim nastąpiło przeciągłe skrzypnięcie, które skutecznie ścisnęło żołądek Lili i oblało jej ciało falą potliwego strachu. 'Ktoś jest w domu' - Lila cicho przemknęła do kuchni i z szuflady ze sztućcami wydobyła potężnych rozmiarów nóż. Tak uzbrojona rozpoczęła obchód domu. Salon lśnił czystością i gdyby nie paniczny strach, to Lilę rozpierałaby duma. Drewniana podłoga nabrała czekoladowej świeżości. Bordowa kanapa zachęcała do odpoczynku, a na stoliku zamiast kurzu mieniła się kryształowa popielnica. Promienie słoneczne igrały z szarymi ścianami i każdy kąt pokoju był całkowicie widoczny. Wewnątrz nie było nikogo. Łazienka również była pusta. Nikt nie czaił się w wannie za zasłoną. Do szafki pod umywalką nie dałby rady wcisnąć się nawet mikrej postury włamywacz. Kiedy Lila dotarła do drzwi toalety, zawahała się, ale otworzyła je po cichu, po to tylko, aby odetchnąć z ulgą. Na piętrze wszystko także było w jak najlepszym porządku. Misie i lalki w pokoju dziecięcym patrzyły wesoło, pod trzema łóżkami nie czyhało żadne niebezpieczeństwo. W przyległym gabinecie nie stało nic oprócz biurka, krzesła i zakrywającej całą ścianę półki z książkami. Lila opuściła nóż, który trzymała cały czas w pogotowiu i zbiegła po schodach. Stanąwszy wciąż lekko niepewnie w korytarzu, rozejrzała się dookoła. W domu znajdowały się jeszcze jedne drzwi, których wcześniej nie zauważyła. Wytapetowana ściana schodów stała się nagle bardzo straszna. Osadzone w niej drzwi, które również pokrywała tapeta, zdawały się patrzeć złowieszczo. Podchodząc bliżej Lila zauważyła, że w drzwiach znajduje się dziurka na klucz. Dla pewności pociągnęła za okrągłą klamkę. Drzwi nie ustąpiły. Cokolwiek było po drugiej stronie, było zamknięte.
Lila przyłożyła ucho do drzwi i nasłuchiwała przez chwilę, ale w całym domu było cicho i również za drzwiami nie działo się nic spektakularnego.
Gdyby w domu był stacjonarny telefon, to Lila bez wahania zadzwoniłaby na policję. Niestety go nie było, a komórka nie mogła odnaleźć sieci. Pukanie do drzwi wejściowych poderwało Lilę na równe nogi i dodało odwagi. W jednej chwili poczuła się mniej sama. Okazało się, iż lotnisko doszło do ładu z jej bagażem. Kurier wyładował odnalezione walizki z samochodu i uprzejmie pomógł je ustawić w korytarzu. Co chwila zerkał przy tym na młodą kobietę i uśmiechał się szeregiem białych zębów. Gdy przyszło do załatwiania formalności, Lila zaprosiła go na kawę, a ten z radością przystał na propozycję. Po kilku minutach byli już na ty. Okazało się, iż ich rodziny pochodzą z tego samego miasta, oboje chcieliby mieć kota, dzielą pasję do filmów grozy, filatelistyki i łucznictwa. Lila jednak niezbyt mogła skupić się na czymkolwiek innym jak tylko na odgłosach zza drzwi. Zapadnięta w wygodnie miękką kanapę, opowiedziała Kubie o całym zdarzeniu.
-Stare domy mają słabą hydraulikę, a drzwi na pewno są do piwnicy pełnej skorodowanych rur- Z miną eksperta orzekł Kuba - Muszę pędzić dalej, ale wieczór mam wolny i mogę podjechać, zobaczyć z tobą tą piwnicę.
-Jeśli to nie problem, to będę ci strasznie wdzięczna. Za żadne skarby sama nie otworzę tych drzwi.-Liwia uśmiechnęła się przyjaźnie, a następnie entuzjastycznie zaproponowała ósmą. Godzina pasowała kurierowi idealnie i obiecał nawet na wszelki wypadek przynieść ze sobą narzędzia.
Odprowadzając do wyjścia postawnej postury mężczyznę, Liwia entuzjastycznie przebierała palcami dłoni po karku. Miała nadzieje, iż ponowne spotkanie nie będzie ostatnim. Nawiązywanie nowych znajomości nigdy nie przychodziło jej łatwo.
Południe minęło na rozpakowywaniu walizek i aranżowaniu wnętrz. Liwia myślała również nad wieczornym poczęstunkiem, który niestety ograniczyć musiał się jedynie do tego, co da się przygotować z zapasów w lodówce. Wynajęty samochód miał zjawić się dopiero nazajutrz. Czas płynął szybko, z piwnicy nie dobiegały już żadne dźwięki. Liwia czuła się w swoim nowym domu całkiem bezpiecznie i przytulnie. Po obiedzie wybrała się na spacer do lasu. W niektórych miejscach zarośla były tak gęste, iż skutecznie uniemożliwiały przejście. Zazwyczaj Liwia mogła zrobić nie więcej niż kilkadziesiąt kroków, zanim wpadała na plątaninę ostrych gałęzi. Po niezliczonych próbach odwiedzenia lasu,dało jej się w końcu odkryć całkiem słusznych rozmiarów ścieżkę. Spojrzawszy jednak na zegarek, doszła do wniosku, iż na dalszą eksplorację przeznaczy dzień jutrzejszy. Musiała przecież jakoś przyjąć swojego gościa.
***
Dochodziła ósma i wszystko było pod kontrolą. Kolacja, składająca się z marchewki z groszkiem i ryby z ryżem nie wymagała wiele zachodu i Liwia sporo czasu spędziła na poprawianiu własnego wyglądu. Stała przed lustrem i krytycznie przyglądała się zielonym trampkom w połączeniu z czerwoną, kwiecistą sukienką. Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Kuba był punktualny i tak jak obiecał, miał ze sobą dużą i bardzo nieporęczną skrzynkę z narzędziami. Sprawę piwnicy postanowili załatwić od razu. Liwia z pęku kluczy wysupłała pasujący do piwnicznego zamka i powoli otworzyła poskrzypujące drzwi. Powitała ich pachnąca wilgocią, ciemna otchłań. Kuba wymacał przełącznik i już po chwili, oświetlony łysą żarówką, ich oczom ukazał się wąski korytarz z prowizorycznymi schodkami. Schodzenie po schodkach nie było łatwe. Spróchniałe drewno trzeszczało niebezpiecznie. Oboje stawiali lekkie kroki. W pewnym momencie głębi piwnicy dobiegło przeraźliwe zawodzenie. Liwia krzyknęła z przerażenia i złapała Kubę za ramię. Ten, straciwszy równowagę, runął przed siebie i zniknął jej z oczu. Liwia wycofała się w panice. Nawołując bezowocnie, zatrzasnęła drzwi piwnicy i z płaczem usiadła na podłodze. Nie wiedziała, co robić. Kuba mógł leżeć nieprzytomny i bezbronny wobec czegoś, co grasowało w piwnicy. Zawołała go jeszcze kilka razy i nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, przełamała strach i uzbrojona w nóż kuchenny ruszyła z powrotem do piwnicy. Starała się poruszać tak cicho, jak tylko było to możliwe. Pokonanie kilkunastu schodów zdawało się trwać całą wieczność. U ich podnóża leżał Kuba. Liwia przyklęknęła przy nim i szturchając go gwałtownie, rozglądała się wokoło. Piwnica była niewielka i niewiele się w niej znajdowało. Pod ścianą ustawione były kartonowe pudła z drobiazgami i stara, wywrócona do góry dnem wanna. Przez maleńkie, otwarte okienko na pewno nikt nie dałby rady się przecisnąć. Liwia nabrała pewności, iż za wszystkie dziwne odgłosy rzeczywiście winić trzeba było rury, które w mało elegancki sposób wystawały ze ścian i wbijały się w sufit. Kuba miał rację. Niestety już się o tym nie przekona. Szturchanie bezwładnego ciała nie wróci mu życia. Oczy mężczyzny były nieruchome, wpatrzone w drewnianą podłogę. Liwia zostawiła go w piwnicy, kiedy może jeszcze żył, kiedy można było pomóc, a teraz jest już za późno. Co zrobić? 'Trzeba wezwać policję'- Liwia wstała energicznie. Upuściła nóż, który cały czas trzymała w ręku. Poruszała się jak w transie. Głuchy trzask nie zrobił na niej wrażenia, ale najwyraźniej ruszył kogoś, kto nakryty był wanną. Piwnicę wypełniły jęki, dochodzące właśnie z jej wnętrza. Ktokolwiek znajdował się pod wanną, wzywał pomocy i nie mógł sam uporać się z ciężkim żeliwem. Zebrawszy się w sobie, Liwia uniosła wannę. Ku jej zdziwieniu wyczołgał się spod niej niewielki, czarny kot. 'Zepchnęłam go, a to był kot' - wyszeptała i momentalnie zalała się łzami. 'Musiał się dostać się do piwnicy przez cholerne okno. Wlazł i przywaliła go wanna' - przykucnęła obok zwierzęcia, które zamruczało delikatnie i położyło główkę na jej dłoni. Gdyby nie zeszła do piwnicy, gdyby poczekała kilka dni, kot bez wątpienia zdechłby. Strasznie był słaby i chudy. Gdyby nie miauczał, to Kuba by żył. Myśli przebiegały przez głowę Liwii, a pośród nich zaczęła formować się jedna, bardzo konkretna wizja. 'Nikt mi nie uwierzy, że to było niechcący. Pójdę do więzienia'. Liwia wzięła kota na ręce, wstała i przeciągnęła wzrokiem po zwłokach kuriera, po czym wspięła się po schodach i zamknąwszy drzwi piwnicy, zniknęła w kuchni.
***
Kot siedział na kuchennym blacie, łapczywie pił wodę z ceramicznej miseczki i wyjadał tuńczyka z puszki. Liwia gromadziła prześcieradła, którymi jeszcze poprzedniego dnia nakryte były meble.
Po kilkunastu minutach już całkiem pewnie zeszła do piwnicy. Zanim owinęła stygnące ciało kuriera w białe płachty, sprawdziła zawartość jego kieszeni. Znalazła telefon komórkowy i kluczyki do auta. Poza tym jeszcze dwa notesiki i klucze, zapewne od domu, które włożyła z powrotem do kieszeni dżinsów. Resztę umieściła w swoich własnych kieszeniach i zabezpieczone zwłoki zawlekła do samochodu. Najdłużej zajęło jej wciąganie tak potężnego pakunku na tylne siedzenie. Kiedy wreszcie udało jej się zgiąć trzeszczące kolana i domknąć drzwi, zlana potem zasiadła za kierownicą starej Skody.
Ukryje samochód w lesie, poczeka do rana na dostarczenie własnego auta i pojedzie do sklepu po łopatę. Plan był prosty i mógł się udać ponieważ ścieżka, którą odkryła podczas spaceru, wyglądała na nieuczęszczaną i była dość szeroka. Pozostawała jeszcze kwestia samego samochodu, ale póki co, pozbycie się ciała było najważniejsze. Liwia odpaliła silnik, zapaliła światła, w automatycznie uruchomionym radiu leciało 'Love me Tender'. Liwia skierowała się powoli w stronę lasu i wkrótce wjechała między drzewa. Im dalej jechała, tym ścieżka stawała się węższa. Gałęzie z piskiem ocierały się o karoserię i nie była pewna, czy ścieżka po prostu nie zniknie. Byłoby to wcale nie najgorsze rozwiązanie. Ścieżka jednak nie zniknęła, a skończyła się. Liwia zatrzymała samochód nad brzegiem rozległego bagna. Światła reflektorów odbijały się w pokrytej rzęsą wodną wodzie. Gdyby tylko bagno okazało się wystarczająco głębokie. Wysiadła, wyszukała sobie długą gałąź i dźgnęła nią mulistą powierzchnię. Auto i Kuba nie stanowili już problemu. Światło księżyca oświetlało całkiem znośnie drogę do domu i że samochód zatonął błyskawicznie, Liwia miała resztę nocy na przejrzenie i pozbycie się telefonu komórkowego i innych drobiazgów, które zachowała. Najpierw jednak postanowiła się posilić. W brzuchu burczało jej niemiłosiernie i nawet wyrzuty sumienia nie były w stanie zagłuszyć głodu.
***
Usiadłszy przy nakrytym dla dwojga stole, Liwia otworzyła wino i rozpoczęła samotną ucztę. Po fizycznym wysiłku marchewka z groszkiem i ryba z ryżem smakowały wybornie. Kociak spał na kanapie i dom znów stał się spokojnym miejscem. W telefonie Kuby zapisanych było zaledwie kilka numerów. Być może i on miał trudności w nawiązywaniu kontaktów? Oba notesy także świeciły pustkami. W przyszłym miesiącu Kuba miał wyznaczoną wizytę do dentysty, a za tydzień do kin wchodził film, który chciał obejrzeć. Oprócz tego najwyraźniej obstawiał wyścigi konne, bo w jednym z notesów zapisane były wyniki zakładów.
Po kolacji Liwia zebrała naczynia w kuchennym zlewie i sięgnęła po maszynkę do mięsa, którą skutecznie rozbiła w drobny mak telefon. Następnie pozmywała i spaliła notesy. Resztki jedzenia i zwęglonego papieru zniknęły na zawsze w odpływie zlewu, a pokruszone fragmenty telefonu trafiły prosto do śmieci. Kuba zniknął całkowicie, a kot wciąż leżał rozciągnięty na kanapie w salonie. Kiedy Liwia usiadła obok, zaczął domagać się pieszczot i tak też zyskał imię Tuli. Wszystko wracało powoli do normy. Wraz z nadejściem poranku, zaczęły się jednak obawy. Niewyspany umysł Liwii tworzył dziesiątki scenariuszy, w których ostatecznie trafiała za kratki. Około dziesiątej burkliwy kierowca dostarczył wynajęte auto i przełamał jej rozmyślania swoim spoconym cielskiem. Krople potu błyszczały się na skroniach mężczyzny i tworzyły obszerne zakola na zielonej podkoszulce. Dlaczego on się tak pocił? Nie było przecież upałów. Ciekawe czy zapocił fotel kierowcy? Jak najszybciej powinna kupić własne auto. Liwia rozmyślała jeszcze przez chwilę, stojąc na ganku z kluczykami w ręce, a później nadszedł wreszcie kojący sen.
...CDN?...
PEACE
ty to sama wszystko napisalas?!
OdpowiedzUsuńsama:) Po tym nieudanym spacerze tak mi się usiadło:)
Usuńciekawie napisane:) pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńdziękuję:) Pozdrowienia!:))
UsuńAleż masz wyobraźnię, nie myślałaś o napisaniu powieści? :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Szczerze mówiąc to myślałam, ale nie wiem, czy dostatecznie dobrze piszę:)
UsuńBuziaki!:)
To ja z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy:D
OdpowiedzUsuńSuper:D jak tylko nawiedzi mnie wena, to na pewno będzie:))
UsuńPozdrowienia!:)
czekam na dalszy ciąg wciągnęłam się:))))
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wyszło ciekawe:)
UsuńPozdrowienia!:))
Świetne opowiadanie...wciągnęło mnie :) Czekam na dalszą część :)
OdpowiedzUsuńHihi, muszę wyczekać na natchnienie i pewnie będzie ciąg dalszy:)
UsuńBuziole:))
Łaaaaaałłłł! Ale opowieść! Włos się jeży, brrrrr... :)))
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jest tego więcej, lecę czytać dalej Twój blog.
Pozdrawiam,
Inka zachwycona :)
Bardzo Ci dziękuję! Strasznie się cieszę, że Ci się podoba:)
UsuńUściski!:))