Dziś jak zwykle wybraliśmy się z mym lubym na rynek Wazemmes. Zmarzłam, ale oczywiście nie mogłam obyć się bez piwka w ulubionym pubie a raczej przed pubem. Lubię tak sobie przysiąść przy stoliczku na zewnątrz i patrzeć jak ludzie sobie chodzą. Poza tym, teoretycznie w pubie się nie pali, a więc przed pubem przyjemniej. Można przy piwie i papierosku podziwiać kolorowe stragany, które aż uginają się od różności. Sprzedawcy nawołują do zakupów gromkimi okrzykami. W tłumie przemykają żebrzące kobiety w kolorowych strojach. Za nimi drepczą gromadki dzieci. Obok pubu dwaj muzułmanie stoją z dużym, białym workiem i zbierają datki na budowę meczetu. Nawet brzydka pogoda ich nie odstrasza. Kilka metrów dalej, anarchiści sprzedają swoją gazetę La Brique. Witamy towarzysza z partii komunistycznej, który akurat nas wypatrzył i relaksujemy się dalej.
Mój luby idzie uzupełnić piwo. Do stolika podchodzi zziębnięty mężczyzna i coś mówi do mnie po francusku. "Sorry, I don't speak French" odpowiadam, po czym uśmiechamy się do siebie i pan zostawia mi swoje zakupy, abym popilnowała. Łatwiej wcisnąć się do zatłoczonego pubu bez wielkiej reklamówki. Życie toczy się swoimi torami. Przy stoliku obok następuje wonna konsumpcja jointa. Kończymy z lubym drugie piwo i wiatr gna nas szybko do ulubionego kebabu.
"Dzień dobry" słyszę za plecami. To wita się ze mną kelner. Zapamiętał sobie do perfekcji polskie powitanie i nastawia buzię po buziaka. Szybkie powitanie jeszcze z resztą kelnerów i właścicielem, po czym możemy już usiąść przy stoliku i cieszyć się ostatnim piwem i cieplutkim kebabem. Brodaty pan, który swój posiłek spożywa przy oknie, zagaduje nas i proponuje herbatę. Ciężko się wykręcić ponieważ pan nalega, a więc ulegamy. Myślę sobie "Ja sobie nie pogadam".Pan jednak bardzo się stara i coś tam wychodzi nam po angielsku. Okazuje się, iż pan dużo podróżował i zna również wielu Polaków. Na północy Francji niemal każdy ma jakiś znajomych polskiego pochodzenia. Polacy bowiem przyjeżdżali dawno temu na północ do pracy w kopalniach. Kopalnie zamknęły się a Polacy zostali.
Herbatka zostaje podana po turecku. Przypomina mi się, że przecież jesteśmy w arabskim kebabie. Kolejne minuty upływają na popijaniu złocistego napoju i rozmowie. Mężczyzna, który towarzyszy brodaczowi pochodzi z Senegalu i wraz z brodaczem tworzą zespół muzyczny. Grają sambę. Senegalczyk uczy mnie powitania w jednym z dialektów, ale niestety kilkanaście minut później nie potrafię go już powtórzyć. Jeśli zobaczę faceta za tydzień, to się zapytam jeszcze raz.
Czas zbierać się do domu. Wychodzę przed kebab i nabieram w płuca lodowatego powietrza. Pan, który wychodzi za mną wita się i nawiązuje pogawędkę po angielsku. Okazuje się, iż jest z Rumunii i w latach osiemdziesiątych odwiedził Polskę. Nadchodzi mój luby. Żegnamy się i szybkim krokiem zmierzamy do metra. Murek przed metrem jest pusty. Bezdomni dosyć mieli widocznie siedzenia na zimnie a więc zabrali swoje psy i poszli gdzieś, gdzie jest cieplej.
W domu czas na jaśminową herbatkę, zakupioną na rynku w arabskim markecie. To jedyna niezielona herbatka, jaką mieli. Bardzo smaczna i podana w domowym, pełnowymiarowym kubku z kotkiem. Mniam mniam:)
PEACE
Lubię herbatki, chętnie z Tobą posiedzę ;)
OdpowiedzUsuńŁadna ta puszka! :)
To bardzo mi miło:)
UsuńOch tak, ta puszka też właśnie mi się bardzo podoba:)) Będę miała na różności, jak się skończy herbatka:)
Buziaki!:)
uwielbiam herbaty, wlasnie pije zielona o smaku jasminowym:)
OdpowiedzUsuńciekawie napisane:)
Ja też mam herbatkowego bzika a szczególnie jak jest zimno:)
UsuńBardzo dziękuję:)
Pozdrowienia!:))
Luzik, fajny wypad w fajnym towarzystwie :-)
OdpowiedzUsuńNo, fajnie było:)
UsuńBuziaki:))
Super puszka, w takiej aż chce się trzymać herbatę:)
OdpowiedzUsuńMnie właśnie też się spodobała od razu i tylko ta herbata w puszce była:) Reszta w kartonikach.
Usuń