piątek, 28 sierpnia 2015

Nowe zombiastyczne propozycje - Fear the Walking Dead i Dead Rising:Watchtower

Pojawił się wreszcie dawno zapowiadany spin off serialu The Walking Dead:) Pierwszy epizod Fear the Walking Dead bardzo mi się spodobał i postanowiłam Wam o nim wspomnieć. Podczas gdy w The Walking Dead przenosimy się od razu do świata opanowanego przez zombie, to w tym serialu mamy okazję zobaczyć świat sprzed katastrofy, w którym zombie dopiero się pojawiają. Poznajemy nowych bohaterów. Ich losy w pewnym momencie mają w jakiś sposób musnąć o wydarzenia z 2 i 3 sezonu The Walking Dead. Zapowiada się bardzo emocjonująco:) Myślę, że z powodzeniem mogę wystawić ocenę 10 na 10 słoników. Czuję, że do samego końca będzie tak fajnie jak w pierwszym odcinku:))



Chcę jeszcze powiedzieć Wam o filmie Dead Rising: Watchtower. Jest to mało wymagająca intelektualnie ekranizacja gry o tym samym tytule. Ogląda się bardzo przyjemnie. Główny bohater zostaje zagmatwany w aferę Zombrexu, leku który powstrzymuje nosicieli wirusa, przed przeobrażeniem się w krwiożercze potwory. Możemy rozsiąść się wygodnie przed ekranem i popatrzeć na taki zombie gore, opatrzony nie najgorszą fabułą. Na mojej skali słoniowej 7 na 10 krwisto soczystych słoników.


Czy ktoś z Was już oglądał któryś z tych filmów? Obejrzycie?

Życzę Wam strasznie miłego weekendu i ściskam serdecznie!:)

PEACE

środa, 26 sierpnia 2015

Szydełkowa sukieneczka i coś nowego na stole:)

Witajcie Kochani! Po wakacjach dopadł mnie szydełkowy niedosyt i chwyciłam w dłoń ukochane szydełeczko. Oczko za oczkiem powstała nowa monsterowa kordonkowa sukienka:)
Wzór tradycyjnie po angielsku i po polsku znaleźć można w sklepiku.
W roli modelki wystąpiła Arit i sesja zdjęciowa przebiegła bardzo sprawnie, bo Arit w pozowaniu ma już wprawę:))
Jak podoba się Wam ta sukienka?

Coś nowego pojawiło się również na moim stole. Serwetkę już widzieliście tutaj: duża serweta na stół. Teraz przywiozłam sobie z PL taką długachną chusteczkę, która idealnie sprawdziła się w roli bieżnika i zainspirowała mnie do zmian może nie jakichś ogromnych, ale niosących ze sobą trochę odświeżenia...i stanowiących dla Panny Miau ślizgawkę idealną:D
Lubię takie malutkie zmiany i zawsze zachęcają mnie one do porządków i poprawiają nastrój. A czy w Waszym domowym wystroju ostatnio coś się zmieniło?

Trzymajcie się cieplutko:))

PEACE

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Po wakacjach w Polsce ( Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne i trochę prywaty:)) - część 3

A kuku moi Kochani!
Poznajecie mnie???:) Zaczynam od tej zmiany, którą zapowiadałam w poprzednim poście. Otóż w moim napiętym grafiku wakacyjnym umieściłam wizytę u fryzjera. Nie było łatwo, ale się udało i wreszcie moje włosy dostały długo wyczekiwane cięcie.
Zdjęcie zrobiłam zaraz po powrocie ze strzyżenia. Na wyprostowanych prostownicą pasmach widać kunszt fryzury:) Jak zwykle zażyczyłam sobie to samo i żeby było ładnie i jak zwykle dostałam ulubione obcięcie. Wreszcie mysi ogonek nie będzie mi się plątać w kitce.


Na foto załapała się również milutka bluzeczka w kolorze khaki, którą wygrzebałam w ciuchowym:)


Podczas siedzenia na fotelu fryzjerskim powieki same mi opadały i chwilami przysypiałam. Nie opuściłam jednak momentu, gdy pani fryzjerka używała tych takich nożyczek z ząbkami do strzępienia włosów. Zawsze mnie zadziwia, jak te nożyczki działają w rękach fachowca:))


W każdym razie od teraz znów wyglądam mniej więcej tak, jak na pobocznym zdjęciu. Mniej więcej ponieważ sama nie używam zbytnio prostownicy i włosy a to się skręcą, a to polecą gdzieś tam i tak sobie żyją własnym życiem:)








Zanim zabiorę Was na kolejną wakacyjną wyprawę, to chciałam Wam pokazać malutką lalunię, taką milusią chibi, którą znalazłam w sklepiku za 1zł. Po usunięciu kleju z włosów i z ciałka (lala miała przyklejoną sukienkę i majteczki!), lala wskoczyła do basenu, a teraz jest już w Niewielkim Wymiarze:)
Doszła do mnie do Polski także nagroda, którą wygrałam na portalu Ofeminin.pl i tak to jestem szczęśliwą posiadaczką zapasu ziołowych herbatek Posti i niebiańsko pachnącej pary kosmetyków z Body Shop'u. Nie sądziłam, że ten zapach zielonej herbaty aż tak mi się spodoba, ale jest naprawdę świetny i mile intensywny. Na bank napiszę coś więcej o tych kosmetykach:)
...a teraz już wskakuję w wygodne, zielone szarawary i zapraszam Was do Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi.
Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne mieści się w pobliżu ulicy Piotrkowskiej przy Placu Wolności. Trzema stałymi wystawami w muzeum są: wystawa numizmatyczna, archeologiczna i etnograficzna.
Na wystawę numizmatyczną składają się najróżniejsze monety i również zobaczyć można polskie banknoty sprzed denominacji. Z części numizmatycznej zdjęć nie będzie, bo szczerze mówiąc, dla mnie była to część najmniej pasjonująca i zdecydowanie lepiej na tej wystawie odnajdą się osoby, które autentycznie interesują się numizmatyką.
Do mnie najbardziej przemawiały starodawne misy, lampy i stylowa biżuteria. W muzeum zobaczyć można było także różne grobowce, a wśród nich na przykład grobowiec księżniczki.










Nie brakowało interaktywnych przewodników, które pomagały opanować historię i dzięki nim można było bardziej docenić eksponaty.

Oprócz wystaw stałych w muzeum pojawiają się wystawy czasowe. Nam udało się trafić na 'Przemoc i Rytuał w Neolicie'. Mogliśmy obejrzeć koszycki zbiorowy grób kultury amfor kulistych i dowiedzieć się trochę o osobach pochowanych w grobowcu (np. jak dana osoba została uśmiercona, co jadła za życia, w jakim była wieku itp.).
Okazuje się, że nasi przodkowie nie tylko wierzyli w życie pozagrobowe, ale prawdopodobnie mieli do tego zapędy kanibalistyczne. Na tej wystawie moją uwagę zwróciła również ozdobna płytka, wykonana z kości ludzkiej czaszki.
Przez chwilę czułam się jak w starożytnym C.S.I.:)

Wystawa etnograficzna była bardzo ciepła, swojska i przyjemna w odbiorze. Naszym oczom ukazały się wnętrza polskich izb i również chaty od zewnątrz.
Sporo było na tej wystawie nowych eksponatów rodem z Cepelii. Przyznam, że był to ciekawy akcent, którego normalnie w muzeum bym się nie spodziewała, ale w końcu jarmarki po dziś dzień w Polsce się odbywają i można kupić na nich takie właśnie ręcznie robione cudeńka. Warto wtedy pomyśleć sobie, że już od wielu lat takie klimatyczne przybory znajdują miejsce na polskiej wsi. Wystawa etnograficzna skłoniła mnie do refleksji na temat tego jak nowoczesność z folklorem się przeplata i jak w czasach obecnych budzi się w nas tęsknota do tego co robione jest ręcznie. Plus pomyślałam sobie, że to co teraz jest stare, kiedyś było nowe:)
_______________________________________________________________________________
...i tak to dobrnęliśmy do końca wycieczki i wakacyjnych przygód.



Uciekam teraz do zadań domowych, bo po wakacjach muszę się jeszcze rozpakować:D



Jaka u Was pogoda? U mnie odświeżający deszczyk pada i trochę grzmi.


Życzę Wam miłego dnia, a łapką macha do Was mały miś, którego nie mogłam zostawić w lumpeksowym kontenerku:))


Buziaki Kochani!:)))



PEACE

niedziela, 23 sierpnia 2015

Po wakacjach w Polsce (piękno natury/ szarawary/ mała lala) - część 2

Dziś moi Kochani zapraszam was do dżungli i to wcale nie tej miejskiej. Wyobraźcie sobie, że w Łodzi znajduje się fantastyczna palmiarnia, gdzie nie tylko można obejrzeć sobie przeróżne gatunki roślin, ale i spotkać ciekawe zwierzątka.
Najbardziej niezwykłym miejscem w palmiarni była dla mnie motylarnia. Gorąca i wilgotna, a więc może nie najbardziej odpowiednia na przeczekanie fali wakacyjnych upałów, ale za to pełna przeróżnych motyli. Było pięknie i kolorowo i ku mojej uciesze motyle całkiem chętnie pozowały do zdjęć:)
W motylarni mieszkały dorosłe motylki i znajdowało się także akwarium z poczwarkami.
Nie tylko jednak motyle okazały się wdzięcznymi modelami, ale i słodka lala, którą wygrałam w wakacyjnym konkursie u bardzo sympatycznej Oli z lalkowego bloga Pics Of Kelly. Lala dotarła do mnie do Polski i dodatkowo uprzyjemniła cały pobyt:)
Urocza z niej istotka, co?:) Już niedługo pokażę Wam, kim została w Niewielkim Wymiarze. Teraz tylko zaprezentuję Wam fotkę, która sprawiła, że to maleństwo do mnie trafiło:
...i wracamy z powrotem do palmiarni:)

Egzotyka tego miejsca niesamowicie mi się podobała i bez wątpienia jest to idealne miejsce na zimowe spacery. Mój luby z zaciekawieniem oglądał roślinki i oboje miło spędziliśmy czas.
Do palmiarni przylega ogród na świeżym powietrzu i jest to także dość ciekawe miejsce, gdzie można sobie usiąść na ławeczce i pokontemplować:) Mam jednak jedynie dwa zdjęcia z ogrodu, ponieważ baterie aparatu nie wytrzymały intensywnej eksploatacji:))

Na sam koniec mignę Wam nowym szarawarami:D

Bardzo spodobał mi się ten fason i musiałam je mieć. Do szarawarów nabyłam jeszcze parę góralskich kapci, które jakoś nie cieszyły się wielką popularnością na straganiku przed cmentarzem. Mnie jednak wpadły w oko i uważam, że bardzo dobrze ulokowałam 20zł. Buty są przewiewne, wygodne i leciutkie, a do tego w torbie podróżnej zajęły bardzo niewiele miejsca:))
_______________________________________________________________________________
Lubicie takie tropikalne klimaty?

Następnym razem zabiorę Was do zamierzchłych czasów i pokażę Wam, co jeszcze czekało na mnie w Polsce:) Będziecie również świadkami pewnej zmiany, która z biegiem czasu stałą się koniecznością, ale niezwykle przyjemną:))

Przesyłam cieplutkie uściski!:)

PEACE

sobota, 22 sierpnia 2015

Po wakacjach w Polsce - część 1


Witajcie!:) Wczoraj, późnym wieczorem, wróciłam do domu z moich polskich wakacji, ale dopiero dzisiaj dałam radę skorzystać z internetu. To wszystko dlatego, że czas spędziłam w Polsce bardzo intensywnie i po podróży powrotnej po prostu padłam:)

Wyjechaliśmy z Francji późnym popołudniem. Złapaliśmy autobus do Belgii i po paru godzinkach trafiliśmy na lotnisko w Charleroi.

W tym roku udało nam się uniknąć  lotniskowych przepychanek, ponieważ Wizz Air wprowadził ponumerowane miejsca.
Na każdym bilecie znajdowała się informacja odnośnie przypisanego siedzenia, a także odnośnie drzwi, którymi należy wejść do samolotu. Bardzo mi się to podoba i mam nadzieję, że już zawsze tak właśnie będzie w tych liniach lotniczych. To ogromny plus, kiedy można spokojnie sobie wejść do samolotu.

Co do lotu, to wszystko odbyło się wzorowo i w obie strony leciało się przyjemnie nawet mimo burkliwej stewardessy, która podróżowała z nami do Francji.
Uwielbiam chmury, a z tej perspektywy to już w ogóle mnie one zachwycają. A Wy lubicie wyglądać przez okno w samolocie?








Z samego rana zasadziłam kaktusy, które sobie przywiozłam i od razu zabrałam się za pisanie do Was i porządkowanie zdjęć.

(W mojej sukulentowej rodzince pojawił się duży, płaski kaktus i ten okrągły za drzewkiem szczęścia. Znacie może ich nazwy?)
-     -     -     -     -     -     -     -     -     -     -     -

Zapraszam Was bardzo serdecznie na pierwszą porcję wakacyjnych wrażeń:))
-     -     -     -     -     -     -     -     -     -     -     -


W tym roku zawitaliśmy z mym lubym do Łodzi i rzuciliśmy się w wir zakupów. Nie tylko odwiedziłam Manufakturę, która jest największym europejskim centrum handlowym, ale również spenetrowałam dogłębnie niezliczoną ilość lumpeksów:)
Efekt moich łowów możecie zobaczyć na przykład na poniższym foto. Zarówno spódniczka jak i koszulka pochodzą ze sklepu z używaną odzieżą, a ja stoję sobie w palącym słońcu, przed Manufakturą, gdzie jedynie udało mi się znaleźć na wyprzedażach jedną sukienkę. Za chwilkę Wam ją zaprezentuję w dwóch odsłonach, z których jedna będzie niezwykle niecodzienna:)
...a to właśnie ta sukienka z Manufaktury.

Wyobraźcie sobie, że sporo mam jeszcze w Polsce reliktów z przeszłości, takich jak na przykład buty na wysokim obcasie:)


Wybrałam się więc do zamierzchłych czasów i wygrzebałam z szafy te oto niebotycznie wysokie, letnie obcasy.


Pozwoliłam sobie na nutkę szaleństwa i taką oto sesję foto sobie strzeliłam:) ...Pierwszy raz widzicie mnie na wysokim obcasie, a ja siebie nie widziałam już bardzo dawno.


Pewnie kiedyś przyjdzie pora definitywnie rozstać się z tymi butami i wieloma innymi parami, których mój luby nie trawi zapewne ze względu na swój własny wzrost:))



Oprócz kupowania zwiedzałam:) W dzisiejszym poście pokażę Wam Muzeum Kinematografii. Jestem w nim absolutnie zakochana i jeśli kiedykolwiek los rzuci Was do Łodzi, to polecam Wam zwiedzenie tego niesamowitego miejsca.

Przed wejściem do muzeum powitał mnie kot Filemon i Bonifacy.
Czy pamiętacie bajkę o tych kociakach? Ja bardzo lubiłam ją oglądać, kiedy byłam mała i teraz łezka zakręciła mi się w oku na widok tej pary.

W muzeum poważnym okiem spojrzały na nas stare projektory filmowe.
Były niezwykle monumentalne i takie jakieś dystyngowane. Stały sobie w doborowym towarzystwie filmowym i kontemplowały niezliczone obrazy, które na przestrzeni lat przewinęły się przez ich metalowe ciała.







Ściany sali z projektorami przyozdobione były plakatami z polskich filmów.


Czy myśleliście, że okulary trójwymiarowe to nowoczesny wynalazek? Wyobraźcie sobie, że już dawno temu można było oglądać sobie zdjęcia 3d dzięki specjalistycznym okularom i skrzynkom, wyglądającym bardzo steampunkowo:)

Ogromną frajdę sprawił mi fotoplastykon. Można było sobie w nim zobaczyć trójwymiarowe zdjęcia z różnych egzotycznych miejsc. Wystarczyło przyłożyć oko do wizjera.

Do prawdziwego jednak raju na ziemi zabrały mnie miniaturowe postacie.

















Nie tylko mieszkały one sobie w szklanych witrynkach, ale...

...miały do dyspozycji całą miniaturową ulicę!
Nad ulicą unosił się miniaturowy fortepian, a obok kamienic stały malutkie stragany.

Do miniaturowej rzeczywistości weszłam cicho i powoli. Studiowałam jej detale i byłam najszczęśliwsza na świecie. To miejsce pełne magii, poruszające i nieziemsko piękne.
Żałowałam, że nie wszystkie ekspozycje były otwarte, bo bardzo chciałam odwiedzić jeszcze krainę Muminków, ale  chwila rozczarowania szybko rozpłynęła się w cudownej aurze, jaką roztoczyli inni bajkowi bohaterowie.




















Z oszklonej witryny spojrzał na mnie wesołymi oczkami Miś Koralgol i jego kumple:)














Zapiałam także z podziwu, gdy wyrósł przede mną tajemniczy regał pełen masek i strasznych rekwizytów:)
Makabryczne stopy dopełniły całości i mówię Wam, klimat był super!




























Pod koniec wizyty w Muzeum Kinematografii czekała na mnie ogromna niespodzianka. Mogłam stanąć przy bucie Kasi Figury i zobaczyć też różne inne rekwizyty z filmu Kingsajz! Czujecie bluesa?:))
Byłam oczarowana, bo Kingsajz to jeden z moich ulubionych filmów. Nie śniłam nawet, że dane mi będzie zobaczyć na żywo część tej produkcji.
Kiedy już wychodziliśmy z muzeum, Bonifacy zamiauczał do nas leniwie, a Filemon pomachał nam łapką na do widzenia:)


W następnym poście będą inne ciekawe miejsca i różności z Łodzi, a teraz już i ja macham do Was na pożegnanie. Do następnego razu Kochani!:)

PEACE


....aaaaa i jeszcze zapomniałam dodać, że to muzeum powstało w pałacyku Scheiblera:)


sobota, 8 sierpnia 2015

Miniaturowe biurko i czas wakacji:)))

Witajcie Kochani! Piszę do Was ostatniego posta przed wakacjami. Zniknę z blogosfery na prawie dwa tygodnie, bo jadę do Polski:)))))
Przebieram już nogami i nie mogę się doczekać, choć też trochę mi smutno zostawiać Pannę Miau.

Robię ostatnie porządki i zaczynam się pakować. W stercie rzeczy mniej ruszanych znalazłam kolczyki koła, które zrobiłam już jakiś czas temu. Zdecydowanie odświeżę znajomość z nimi po powrocie z wakacji, bo na wyjazd zaplanowałam coś mniejszego i uniwersalnego.
Chciałam Wam teraz tylko pokazać, jak takie bardziej ozdobne kolczyki przyjemnie wpływają na całokształt. Wiecie, do ogarniania mieszkania i biegania do śmietnika ze śmieciami jakoś się specjalnie nie ubierałam, a jak założyłam te kolczyki, to od razu poczułam się tak strojniej i milej. Spojrzałam w lustro z zadowoleniem, bo najzwyklejsze w świecie odzienie zyskało choć odrobinkę polotu:) W każdym razie, kolczyki będą na mnie oczekiwać, bo naprawdę lekko będę podróżować.
Zdecydowałam się zabrać jedynie dwie pary spodni, jedną koszulkę, sukienkę i ograniczyć się do jednej pary sandałek. Postaram się oblecieć wszystkie lumpeksy, jakie staną mi na drodze i wyszukać jakieś ciekawe ciuszki:))) Zadośćuczynię mojej miłości do sklepów z używaną odzieżą, których we Francji tak bardzo mi brakuje:)

W ferworze przygotowań znalazłam kilka minut na sfotografowanie mojego ostatniego 'stolarskiego' wytworu dla gabinetu doktor Werk.
Przedstawiam Wam miniaturowe biurko pod komputer.
Biurko w skali 1:6 powstało w całości z kartonu. Do malowania użyłam plakatówek i złotej akrylówki, a całość już tradycyjnie zabezpieczyłam bezbarwnym lakierem do paznokci. Jak podoba się Wam to lalkowe biurko?
Doktor Werk narzeka na brak krzesełka, ale to już będzie projekt powakacyjny:)


Życzę Wam wszystkiego dobrego, miłych, radosnych i relaksujących dni.


Już niedługo wrócę do Was Kochani z nowym materiałem zdjęciowym i opowiem Wam o moich polskich wakacjach.


Do zobaczenia za dwa tygodnie:)


Trzymajcie się cieplutko!


PEACE